Witajcie :)
Już nie
pamiętam kiedy zaglądałam na tego blogerra. Wszystko przez tzw. ‘’depresje
pourlopową’’ i choróbska jakie mnie dopadły po powrocie z wakacji. W każdym
razie chciałam Wam opowiedzieć gdzie byłam, co widziałam, co przeżyłam a także
czego się dowiedziałam o Tunezji.
Kiedy
żegnałam się z Wami przed wyjazdem nie powiedziałam, gdzie jadę bo prawdę
mówiąc trochę się bałam podróży. Pierwszy raz w życiu miałam lecieć samolotem a
termin nie był zbyt zachęcający bo akurat 11 września. No nie jest to wymarzona
data na pierwszy w życiu lot.
Teraz całe
szczęście już po, więc śmiało mogę opowiadać ja było. Podróż była niesamowita,
a widoki zachwycające! Może dla kogoś kto lata systematycznie albo ma już kilka
takich podróży za sobą nie robią wrażenie ale dla mnie było to coś pięknego. Promienie
słońca, które układały się na dywanie z obłoczków wyglądały jak z bajki. Nie
mogłam tez wyjść z podziwu jak z góry wygląda linia brzegowa kontynentu i
morze.
Start
samolotu przeżyłam bardzo dobrze natomiast przy lądowaniu w Tunezji moją głowę
rozsadzaj niesamowity ból. Przeniosło się to nagle na uszy. Robiłam wszystko, żeby
jakoś temu zapobiec, ssałam cukierka, żułam gumę i tak dalej. Niestety nic nie
pomagało. Kiedy zeszliśmy niżej nad ląd ból całe szczęście ustał.
Po
wylądowaniu czekała nas jeszcze prawie dwugodzinna podróż do hotelu. Do celu
dzieliło nas około 110km więc mieliśmy okazję ‘’pozwiedzać’’ jeśli można to tak
nazwać. Podczas drogi byliśmy lekko zdezorientowani i trochę wystraszeni bo w
każdym wolnym od budynków miejscu gromadziły się stery śmieci. Po ulicach
fruwały papierki i torebki foliowe, a w rowach leżały zwały odpadków. Widok był
przerażający. Do tego nasz kierowca
jechał jak postrzelony, kilka razy zdarzyło mi się jechać pod prąd. Rezydent
biura podróży, który odebrał nas na lotnisku przed podróżą rzucił w żartach
,,Niech się państwo nie martwią, cokolwiek by nie robił kierowca, uwierzcie mi
ma prawo jazdy’’ i może dobrze, że to powiedział bo wszyscy się głęboko nad tym
zastanawialiśmy. W Tunezji praktycznie każdy jeździ jak chce, przypomina to trochę
taką dzicz w której każdy walczy o dobrą pozycję. Żaden z kierowców nie jedzie
prawym pasem jeśli nie ma dużego natężenia ruchu, mimo to nie jedzie też lewym
w obawie, że ktoś mógłby go wyprzedzić tym prawym, więc nasz kierowca potrafił przejechać
kilkadziesiąt kilometrów jadąc po prostu środkiem dwupasmowej drogi. W mieście najważniejszym
elementem samochodu jest klakson. Na rondzie czy skrzyżowaniu nie liczą się
żadne kierunkowskazy czy światła. Klakson wskazuje drogę i rozwiewa wszystkie
wątpliwości innych uczestników ruchu. Z reszta każdy robi tak samo. Do tego, przez
środek ronda jeżdżą nie tylko auta, ale również ludzie pchający wózki z różnymi
towarami (takie jak np. zabiera się ze sobą na pole w Polsce na wsi), na
rondzie niekiedy stoją zaparkowane samochody ale mimo to, że policji jest tam
mnóstwo nikomu w zasadzie to nie przeszkadza. Kraj jak kraj. Budynki, sklepy,
hotele, samochody, autobusy , taksówki.. tylko te śmieci. Śmieci wszędzie!
Kłębiło mi się w głowie masę myśli skąd one się wzięły na tych ulicach? Kto je
wyrzuca? Czy nie ma jakiś konkretnych oddalonych od miast wysypisk? Czy to
ludzie po prostu tak wyrzucają swoje śmieci? Nie ma za to jakiś kar? Nie ma
służb, które to sprzątają? Ciężko było mi to przetrawić w głowie. Jednak kiedy wjeżdżało
się do jakiejś strefy turystycznej blisko morza było całkiem czysto. Zdarzał
się jakiś papierek, plastikowa torba ale takiej ilościach jak i w Polsce.
Ludzie w
hotelu są bardzo sympatyczni ale na tym w sumie polega ich praca. Ja to
odczułam głównie dzięki temu jak pomagali mi się ze sobą porozumieć. Mój
angielski niestety ostatnio jest w dość kiepskiej formie. Praktycznie wszystko
rozumiem ale ciężko mi coś więcej powiedzieć. Zawsze dowiedziałam się to o co
zapytałam i często odbywało się to w dość zabawny, humorystyczny sposób. Często
pytałam o coś a w odpowiedzi ktoś żartował sobie tak aby wskazać mi co źle
powiedziałam. Nie było w tym żadnej złośliwości a przy okazji trochę się
uczyłam.
Oki. Resztę opowiem
na zasadzie opisów do zdjęć więc jeśli ktoś ma ochotę to zapraszam do kliknięcia
‘’czytaj więcej’’ i tam wyskoczy reszta zdjęć wraz opisami.
Na początek kilka migawek z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy.
Hotel mieścił się w miejscowości Hammamet tuż nad brzegiem morza. Nasz hotel był połączeniem dwóch ośrodków Dar Khayem i Omar Khayem, dzięki czemu mieliśmy możliwość korzystań z 3 basenów :)
To był mój pierwszy wyjazd z biura podróży więc tak na prawdę nie wiem czy mogę cokolwiek oceniać bo nie mam żadnego porównania. Jeśli chodzi o pokoje, hotel i wszystkie atrakcje to wszystko w pełni mnie zadowalało. Wszyscy narzekaliśmy troche na jedzenie ale myślę, że nie była to wina kucharza tylko po prostu tamtejszej kuchni. Wiele potraw smakowało dość mdło, jakby brakowało tam podstawowych przypraw, bo tego wiele warzyw nie miało smaku. Np. pomidory, smakowały trochę tak jak te, które w Polsce można kupić zimą, ich smak nie odbiegał daleko od smaku zwykłej wody. Ale było dużo i nie trzeba było gotować więc byłam zadowolona :)
Biuro podróży oferowało nam kilka wycieczek dodatkowych z czego już na samym początku napaliłam się na ''Saharę'' czyli taką wyprawę na wielbłądach po pustyni w planie były jakieś budowle wzniesione przez Imperium Rzymskie i kilka ciekawych miejsc wartych obejrzenia w Tunezji. Niestety po wstepnej kalkulacji budżetu i rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw (głównie chodziło o nieustający upał) stwierdziliśmy, że w zupełności wystarczy nam smażing i plażing :)
W hotelu jednak zaczepił nas arab oferujący wycieczkę statkiem pirackim i wszyscy wspólnie stwierdziliśmy, że to nie głupi pomysł :)
Musze Wam napisać jeszcze dialog z samej zaczepki bo my śmieliśmy się jak głupi do sera :)
Arab: Helo.
Oliwka: Helo.
Arab: How are you?
Oliwka: Thank you, Fine.
Arab: Where are you from?
Oliwka: Poland.
Arab: Oh Poland..! Dobra, dobra zupa z bobra, jeszcze lepsza zupa z wieprza. Jak się masz?
I zaczął po polsku opowiadać o wycieczce na statek piracki :)
Na statku było kilka mężczyzn przebranych za piratów, którzy zabawiali ludzi. Pokazywali kroki taneczne i cały statek tańczył, śpiewali, tańczyli i wygłupiali się. Zrobili też pokaz swojej sprawności fizycznej bo bez jakiegokolwiek zabezpieczenia wprost fruwali po linach nad górną częścią statku.
Poza tym mieliśmy tam całkiem smaczny obiad i widzieliśmy delfiny :) Ale dla mnie i Norberta chyba największą atrakcją były skoki ze statku do morza :)
W hotelu większość czasu spędzaliśmy przy basenie :) Na te 8 dni chyba 3 razy byłam tam nad morzem. Wiadomo morze ma swój urok ale woda jest strasznie słona i nie da się tak powygłupiać jak nad basenem.
Wieczorem główną atrakcją były animacje. W hotelu było zatrudnionych około 10 młodych chłopaków (animatorów), którzy w czasie dnia zapraszali na siatkówkę, piłkę ręczna w basenie i inne atrakcje. A także opiekowali się dziećmi nad basenem, rozmawiali z goścmi i starali się zorganizować wszystkim czas. Natomiast wieczorami przygotowywali show i tańce. Animacje zaczynały się od mini disco dla dzieci, ale my w tym czasie zazwyczaj konsumowaliśmy kolacje. Później były tańce a'la zumba, gdzie ludzie mogli wejść na scenę i tańczyć w rytm muzyki powtarzając kroki po animatorach. Później animatorzy prosili kobiety do tańca, głównie podchodzili do dojrzałych Pań w wieku 40-50 lat, żeby nieco umilić im czas. Niestety te najczęściej wstydziły się wejść na scenę więc kończyło się na tym, że musieli prosić dziewczyny w moim wieku.
Następnie (co było najnudniejsze z tego wszystkiego) była gra Bingo, ale mi szkoda było pieniedzy na taki kupon i zwykle w tym czasie nudziłam się jak mops. Później przychodził czas na show.
Kazdego dnia animatorzy przygotowywali jakiś występ. Najczęściej były to jakieś układy taneczne ale zdarzały się też jakieś śmieszne skecze.
Po skończonym show były jeszcze 2 piosenki tej a'la Zumby i czas na taką luźną dyskoteke na scenie.
Przez te kilka dni kiedy chodziłam wieczorami na te animacje to przyglądałam się tym chłopakom i zastanawiałam się jak tam trafili. Co zdecydowało o tym, że dostali własnie taką prace. Jadąc z lotniska do hotelu zobaczylismy jakis niewielki kawałek Tunezji i przyznam, że moje pierwsze wrażenie było takie, że te państwo żyje wyłącznie z turystyki i utrzymują się tam przy życiu wyłącznie Ci, którzy pracują w hotelarstwie, gastronomii, właściciele sklepów w strefach turystycznych i rolnicy, którym uda się tam coś wyhodować. Nie widzielismy po drodze żadnej fabryki i też zastanawialiśmy się czesto czy ludzie w ogóle coś tam produkują albo hodują. Widzieliśmy za to bary przed którymi grali w karty i popijali napoje mężczyźni. Starzy, młodzi, czasem chłopcy. Nie były to bary takie hm.. bary jak w Polsce. To było coś na zasadzie małej budki z chinszczyzną czy kebabem i mnóstwo stolików obok. Ale nikt tam niczego nie jadł. Siedzieli przy plastikowych stolikach w okół tego całego śmieciowiska i zachowywali się jakby problemy ludzkiej egzystencji ich nie dotyczyły. Patrzyłam na nich i zastanawiałam się jak tu jest z edukacją. Czy ludzie mają motywcje, żeby iśc na studia? Jeśli tak to jakie? I czy cały ten kraj wygląda jak ten obszar 110 km jaki przejechaliśmy. Nie tylko autostradą ale ulicami w Monastirze i kilku miastach wokoł.
Ostatniego dnia zaczełam troche rozmawiać z jednym z animatorów i okazało się, że mam całkowicie błędne wyobrażenie o tym wszystkim. Po kilku dniach spekulacji wymyśliłam sobie w głowie, że pewnie Ci animatorzy są po jakiś szkołach tanecznych i mieli dużo szczęścia, że znaleźli się w takim miejscu i maja taką prace (myśląc o tych dziesiątkach mężczyzn, których widziałam w barach przy ulicach).
Okazało się, że każdy z tych 10 chłopaków pracujących tam jest po studiach a wielu z nich po nie jednych. Wielu z nich oprócz rozrywki ( bo tak musze przetłumaczyć ten kierunek) studiowało jeszcze coś na zasadzie AWF-u mając później kwalifikacje aby uczyć sportów wodnych takich jak windsurfing czy innych. Ponad to w Tunzeji, przez to, że była to kiedyś kolonia francuska, dzieci uczą się w szkole dwóch języków tak jak by ojczystych. Arabskiego i francuskiego. W trzeciej lub czwartej klasie szkoły podstawowej zaczynają uczyć się języka angielskiego, później z tego co wiem jeszcze jakiegoś i w szkole średniej mogą wybrać piąty język o ile dobrze zrozumiałam. Chłopak z którym rozmawiałam wybrał chiński. A u nas? W podstawówce znieśli obowiązkowy drugi język obcy więc do 6 klasy dzieci uczą się tylko polskiego i angielskiego, a w takiej Tunezji, którą my europejczycy uważamy za kraj trzeciego świata, dzieci w 6 klasie znają już 4 języki!!!! Coś niesamowitego. Wiadomo, że na pewno nie jest to w jakimś stopniu bardzo komunikatywnym ale uczą się, a u nas? To mnie bardzo zszokowało.
Na przy hotelu mieliśmy możliwość skorzystać też z atrakcji wodnych typu banan ciągnięty za motorówką czyli generalnie to samo co i nad Bałtykiem. Były też spadochrony na które się strasznie napaliłam ale w końcu też z tego zrezygnowałam.
Do takich atrakcji zachęcali tam całkiem inny od animatorów chłopcy, którzy można powiedzieć tez umilali czas na plaży bo czasem podchodzili, rozmawiali i też czegoś ciekawego można się było od nich dowiedzieć.
Powiedział nam Np. że kobiety w Tunezji jak mają po tatuowane ręce oznacza to, że są mężatkami. I rzeczywiście widzieliśmy kobiety, które miały tatuaże przypominające takie koronkowe rękawiczki na rękach czy inne wzorki.
Na koniec kilka migawek :)
Takie tam pod palmą z mężem :) I z tyłu tata :)
Fotka z Walidem, jednym z ''namawiaczy'' na spadochrony, banany i winne wodne atrakcje :)
OO i taki handlarz cygaretów (jak to mówili) na plaży. Mój mąż stwierdził, że zrobił interes życia bo kupił karton Malboro za 4 zł paczka (niestety popala, głównie jak przebywa ze swoim młodszym bratem albo z kolegą z pracy, czego nie pochwalam). Okazało się, że koło prawdziwego Malboro to te papierosy prawdopodobnie nawet nie leżały, a w smaku są gorsze (z tego co mówili- ja nie pale) niż skręty z maszynki i najtańszego tytoniu. Także nie kupujcie w Afryce papierosów na plaży czy na bazarze.
A i jeszcze takie drzewa :) Coś pięknego :)
Zastanawiam się co jeszcze mogłabym opowiedzieć i napisać.
Póki co kończę. Powiem Wam tylko, że czuję straszny niedosyt i cieżko mi było znaleźć sobie w domu miejsce po przyjeździe. Gdybym kiedys jeszcze wyjeżdżała to koniecznie na 2 tygodnie! :)
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam :)
Aniołkowe nowości- wkrótce :)
Pozdrawiam Was cieplutko :)
Oliwka
Ps: Zauwazyliście zmiany na blogu? To zasługa Johanki z bloga asiekmisiek.blogspot.com . Nie wiem jak ja się jej za to odwdzięczę :)
cudny wyjazd
OdpowiedzUsuńśliczne zdjęcia
na pewno urocze wspomnienia
i przepiękna nowa szata graficzna ..taka pasująca do Twoich prac:)))
Dziękuję bardzo za komentarz, ciesze się że zmiany na plus :)
UsuńPozdrawiam cieplutko :)
Wyjazd widać że udany , bardzo ciekawie wszystko opisałaś i z przyjemnością się czytało , poproszę o więcej jak Ci się coś przypomni :)
OdpowiedzUsuńZmiany na blogu na plus :) co nie znaczy ze przedtem było źle ale zawsze może być lepiej:) , sama musze u siebie coś pozmieniać ale nie ruszam bo pewnie bym popsuła to co jest
Pozdrawiam :)
O ciesze się, że Ci się podobało :) Pisać mogłabym jeszcze długo, długo ale boje się, że mogłabym zanudzić innych czytelników, ale bardzo mi miło, że ktoś w ogóle wytrwał w tej lekturze :)
UsuńCo do bloga to ja sama też bym pewnie wiecej popsuła niż ulepszyła :P
Pozdrawiam serdecznie :)
Oliwka
Po przeczytaniu tego posta, aż chce się wyjechać gdzieś w świat. :) Piękne zdjęcia. I cudownie, że mogłaś pojechać z całą rodzinką - nie tylko z mężem :) Wyjazd marzenie... Aczkolwiek z tymi piratami drogowymi to mnie nastraszyłaś. Pewnie bym spłynęła w tym aucie ze stresu (po stłuczce mam lęki dotyczące jazdy autem, autobusem xD generalnie wszystkim co jedzie :P ) . Zmartwiły mnie też te śmieci! Też jestem przyzwyczajona do porządku na ulicach. W Słupsku bardzo dbają o to, żeby nic się nie walało na chodniku i nawet im to wychodzi :) .
OdpowiedzUsuńAaa co do samolotu - ja jak startowałam pierwszy raz to mi łzy poleciały :P , ale miałam prawo, bo leciałam całkiem sama i byłam mega przerażona. Jeszcze usiadłam przy skrzydle i widziałam ten wirujący silniczek - działa na wyobraźnie :D . Chmurami byłam zachwycona tak jak ty, prócz tego, że miałam mały niesmak, że nie biegają tam aniołki... a taką nadzieję miałam! Co Ci mogę jeszcze napisać.. Gratuluję cudnego wyjazdu! Zabawy i wspomnień! :) Cieszę się, że jesteś zadowolona z tych wakacji. I życzę Ci powrotu do zdrowia, bo smutno tu bez Ciebie!
A bloga Ci ktoś odpicował genialnie :P Też gratuluję! :P
Nie trzeba być jasnowidzem, żeby wiedzieć kto mi tak odpicował xD Cmok! :* Dziękuję, jeszcze raz.
UsuńWłaśnie o tych aniołkach zapomniałam napisać, przyznam, że też się ich tam spodziewałam. Ale z drugiej strony jak po godzinie lotu zobaczyłam jak na szybie, od drugiej strony , robią się maleńkie kryształki lodu to chyba jednak to klimat nie dla nich. Może gdzieś, jeszcze wyżej, gdzie mieszkają temperatura jest już odpowiednia dla takich istotek :)
Uściski :)
Ciekawe spostrzeżenia masz. Fajnie jest gdzieś wyjechać i poznać inną kulturę. Pozwala to rozwijać nas samych :) Zdjęcia piękne, a nowa szata graficzna bloga jeszcze bardziej zachęca do odwiedzin :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuje ale ja cały czas żałuje ,że zobaczyłam za mało;( tak bardzo chciałam zobaczyć Tunis ,Kartaginę no ale starsza część rodziny stwierdziła ,że nie da rady na taką wycieczkę w taki upał. Pozdrawiam cieplutko :)
UsuńOj też bym chętnie wybrała się się na taką przygodę, zwłaszcza teraz gdy za oknami szarość króluje prawie każdego dnia.:-/ Blog wygląda zupełnie inaczej, uważam że zmiany zdecydowanie na plus. Aśka się postarała:-)
OdpowiedzUsuń