poniedziałek, 30 czerwca 2014

Ogrodniczki, samochód, beztroski czas..

Witajcie :)
Radośnie informuję, że mój samochód już jeździ i ma się dobrze! :) Wiem, że dla nas artystycznych dusz żyjących w świecie rękodzielniczych tworów, schabby chick'owych wnętrz i innych twórczych tematów to wiadomość dość przyziemna i mało ważna ale mnie przepełnia szczęście :) 
Naprawa u mechanika wraz z częściami kosztowałaby 1160zł. Co jest dla mnie kosmiczną sumą, ale całe szczęście mam najwspanialszego tatę na świecie, który zajął się naprawa, a do tego objechał wszystkie hurtownie w poszukiwaniu tanich części i zapłaciłam jedynie 430zł. Prawdopodobnie gdybym żyła w mieście temat samochodu wcale by mnie nie interesował, ale mieszkając na wsi nie ma zbyt wielu perspektyw, żeby gdziekolwiek dotrzeć na czas bez własnego środka transportu. Niby są autobusy ale najczęściej nie o tej porze, o której są potrzebne.
Z innych wiadomości powiem Wam, że praca w szkole przysparza mnie o masę frustracji i rozpala we mnie tęsknotę za dzieciństwem. Codziennie piszę coś na temat tych uczniów, przepisuję, słucham i przebywam z nimi i czuję, że czas tak strasznie szybko płynie. Przypominam sobie jak to było kiedy ja byłam w podstawówce i jakoś ciężko mi pogodzić się z tym, że mój beztroski czas już minął. Niekiedy wpadam w zadumę i zaczynam czuć wobec siebie złość, że nie uczyłam się na tyle dobrze aby przynosić do domu świadectw z czerwonym paskiem, a jakiekolwiek dyplomy czy inne nagrody zaczęłam przynosić dopiero w gimnazjum i liceum. Jednym słowem trochę mi żal, że zaczęłam uczyć się tak późno. Gdybym miała w głowie to co mam teraz od najmłodszych lat słuchałabym uważnie na j. angielskim i starała się nauczyć tak wiele jak tylko będę w stanie. Później w kolejnych latach nauka tego języka nie byłaby tak ciężka i pewnie teraz mówiłabym płynnie, a tak mam 20 lat i pewnie jeszcze wiele godzin nauki przede mną. 
No nic, nie będę Was zanudzać moim rozmyśleniami.

Chciałam Wam przedstawić dwie ogrodniczki poszukujące domu. Nie spodobały się z powodu skrzydełek. Powinnam zrobić oba na bok, a mają po jednym z każdej strony. Włożyłam w nich masę czasu i pracy i wydaję mi się, że wyszły całkiem ładnie. Przynajmniej mnie bardzo się podobają, a Wy co o nich myślicie?



anioł z masy solnej, masa solna, salt dough, przepis na masę solną, aniołek, anielica w kapeluszu

blog o masie solnej, aniołek, upominek, unikatowy prezent
Dziś uciekam,
Pozdrawiam Was cieplutko :)
Oliwka

środa, 25 czerwca 2014

Zaproszenia na pierwszy roczek i ogrodniczka z niezapominajkami.

Witajcie :)
Dziś wpadam tylko ze zdjęciami :)
Mam kilka rzeczy na głowie a do tego pogoda jest jakaś śpiąca, że nie umiem porządnie zebrać myśli.
Na początek aniołki, które mają pełnić funkcję zaproszeń na uroczystość z okazji pierwszego roczku :)




A teraz jeden z aniołów ogrodniczek :)



Dziś uciekam,
Pozdrawiam cieplutko,
Oliwka

wtorek, 24 czerwca 2014

Przygody z samochodem i solni nauczyciele.

Witajcie!
Przede wszystkim muszę Wam opowiedzieć o mojej pierwszej cięższej przygodzie z samochodem. Jak wiecie kierowcą jestem od niedawna bo 15 maja stuknął dopiero rok. W zasadzie stuknie w sierpniu bo zaczęłam jeździć dopiero po ślubie, żeby dwa razy nie płacić za prawko tylko poczekać aż zmieni mi się nazwisko ;). W każdym razie w ostatnią sobotę pierwszy raz wybrałam się do Warszawy samochodem. Wcześniej jeździłam już z tatą obok ale jakieś krótki odcinki albo jedynie drogę powrotną z Warszawy więc żadna wielka trudność. Prosta droga ekspresowa z doświadczonym kierowca obok. Ale teraz już poziom hard. Sama po Centrum, Mokotowie, Ursynowie, Pradze, Białołęce i w zasadzie gdzie mnie nie było? No i wszystko szło mi doskonale. Nie osiągałam zawrotnych prędkości, niekiedy pewnie kierowcy denerwowali się, że toruje im drogę, ale ja starałam się jechać tak, żeby czuć się bezpiecznie :)
Sobota minęła w najlepszym porządku, wróciłam z uczelni do mieszkania Norberta siostry i nie było większych problemów. Niestety kolejny dzień nie okazał się tak fartownym.
Kiedy wyjechałam rano do szkoły na któryś z kolei światłach zauważyłam, że coś pod maską dziwnie stuka. Taki dźwięk jakby albo jakieś powietrze uciekało przez rurkę w której kręci się jakieś kółeczko, albo jakby jakaś guma czy coś co nie jest metalowe stukało o coś innego. Ciężko mi to opisać w każdym razie był to niepokojący dźwięk. Na jednym ze skrzyżowań kiedy chciałam ruszyć coś nagle walnęło pod maską, a mi zgasł samochód. Bez problemu zapaliłam go z powrotem i jechałam dalej. Od tamtej pory dźwięk się jakby nasilił więc zadzwoniłam najpierw do taty, później do Norberta i opowiedziałam o wszystkim. Obaj jednogłośnie stwierdzili, że pewnie nic się nie stało, a ja dosłuchuje się jakiś głupot pod maską, bo stresuje się jazda po Warszawie. No nic trudno. Pod szkołą, mamy taki jakby parking, można powiedzieć prywatny. Nie ogarniam tego ale to podwórko kilku starych kamienic, przy których zawsze jacyś faceci zbierają po 5zł od samochodu. Nie rozumiem na jakiej podstawie ale stwierdzam, ze lepiej dać 5zł niż później nie wrócić do swojego samochodu :). W każdym razie tym razem na parkingu urzędował młody chłopak, może w moim wieku. Wskazał mi miejsce i pomógł w parkowaniu pokazując ile jeszcze mogę podjechać. Jak wysiadłam niestety zgasił mnie na wstępnie pytanio-stwierdzeniem.
-Ten samochód to już chyba wszystko przeżył.
Pomyślałam, że raczej nie wpadłam mu w oko bo takim komplementem na wstępnie raczej nie zachęcał do miłej rozmowy.
-A tak wygląda?- Odpowiedziałam
Zaczęliśmy chwilkę rozmawiać. Opowiedziałam mu o mojej Carinie (Mój samochód to Toyota Carina).  Jestem chociażby sentymentalnie przywiązana do tego samochodu ponieważ był prezentem od moich rodziców za zdaną przeze mnie maturę. Formalnie dostałam go wcześniej i na początku mój Norbert nią jeździł ale ogólnie był to dla prezent dla mnie. Być może nie pierwszej nowości, ale mimo swojego wieku (Toyota jest starsza ode mnie o rok, więc bez wątpienia już swoje przeszła) ma bardzo mały przebieg, a poprzednia właścicielka wszystkich napraw dokonywała w serwisach Toyoty ze wszystkimi oryginalnymi częściami więc stan techniczny jest znacznie lepszy niż niektórych 5-cio czy 6-cio letnich samochodów.
W każdym razie nasza rozmowa zeszła no tory dziwnych dźwięków z pod maski więc pokazałam mu mniej więcej co mnie martwi i powiedział, że bez problemu dojadę do domu bo to pewnie jakieś śmieci się wkręciły w jakiś tam silniczek czy coś.
Tata i Norbert też twierdzili, że wszystko ok. Późniejsze godziny spędziłam w szkole myśląc wyłącznie o egzaminach, jednak gdy tylko przyszło mi wracać do domu, zaczęłam z powrotem się martwić. Zawsze gdy coś dziwnego słyszę w samochodzie mam wrażenie, że zaraz się rozpadnie i dalej nie pojedzie. Bez względu na to czy jest to nowy czy stary samochód, mój czy kogoś innego. Wracając do domu, dźwięki z pod maski znacznie się nasiliły, a ja martwiłam się coraz bardziej. Przy każdym dodawaniu gazu łomotało coś przy silniku.  W pewnym momencie kiedy chciałam ruszyć, bo światło zmieniło się na zielone, samochód zgasł. Przede mną ruszyły dwa samochody, a za mną cały sznurek oczekujących na wjazd na rondo. Zgasiłam samochód, zapaliłam jeszcze raz ale jedyne dźwięki jakie wydawała moja Carina to dziwne świszczenie, które nie przypomniało dźwięku odpalonego samochodu. Wpadałam w mała histerię. Stoję na lewym pasie, obok wiadukt nad rondem, brak pobocza, nie mam jak zepchnąć go na chodnik, nie mogę ruszyć, za za mną kilkanaście samochodów, przede mną duże rondo z pośrodku jadącymi tramwajami. Dramat! Temperatura ciała nagle wzrosła mi do co najmniej 40', a przynajmniej takie miałam wrażenie. Próbuję jeszcze raz, przekręcam kluczyk, czekam i nic.. Świst, a ja dalej stoję. Za chwilkę znowu. Ruszył centymetr jakby się zadławił, zaświszczał i stoję. Próbuję jeszcze raz, i jeszcze raz.. wszystkie próby nieudane..  Światło zdążyło się już zmienić, a zdenerwowani kierowcy za mną stoją dalej na swoich miejscach. Zupełnie nie wiem co mam robić. Włączyłam światła awaryjne i zadzwoniłam do Norberta. Powiedział, żebym poprosiła kogoś, żeby pomógł mi zepchnąć samochód na pobocze. Taaak tylko kogo tu poprosić? Wszyscy pędzą, a ten krótki odcinek do skrzyżowania przeznaczają na zmianę na odpowiedni pas i nie ma jak kogoś zatrzymać. Byłam załamana. Spróbowałam jeszcze raz zapalić samochód. Dodałam dużo gazu i.. udało się!
Późniejsza droga była ogromnym stresem. Cały czas bałam się, że albo stanę i dalej nie pojadę albo może zepsuć się coś gorszego i coś mi się stanie.
Pod Warszawą natrafiłam na bardzo duży korek. Zadzwoniłam jeszcze raz do męża i powiedziałam, że ma ze mną rozmawiać na głośno mówiącym bo się stresuje, a teraz jeszcze ten korek. Ustawiłam wszystko w telefonie, położyłam go na takiej małej półeczce pod radiem i nagle słyszę:
-Co to?!!! To z Twojego samochodu?
- Jak to? Ten dźwięk, no tak, jak dodaje gazu. Mówiłam Ci..
-Ojejku! Ale to aż tak, jak jakiś Harley!
Obudził się! Mówiłam mu cały dzień, że coś się dzieje to twierdził, że mi się wydaje bo się stresuje.
Ech.. Gdy korek się skończył było juz z górki. Chociaż samochód w ogóle nie miał mocy. Przy podjeżdżaniu pod niewielką górkę trzymałam gaz wbity w podłogę a jechałam 60km/h więc moja Carina nie miała siły jechać.
W każdym razie dojechałam, szczęśliwie dzięki Bogu. Okazało się, że coś się popsuło w silniku i z czterech cylindrów jechałam na dwóch.
Do tego wszystkiego powiem, Wam, że jest mi strasznie smutno ponieważ od czasu kiedy dostałam moją Carinę ani raz nic się w niej nie popsuło. Zawszę gdy byłam na przeglądzie słyszałam, że mam samochód w naprawdę świetnym stanie i patrząc na wiek aż ciężko było każdemu w to uwierzyć.
Teraz samochód w naprawie, a ja musiałam opowiedzieć o tym wszystkim. Bo jakiego trzeba mieć pecha, żeby podczas pierwszej dłuższej, samotnej wycieczki po wielkim mieście popsuć samochód?
Przeszłam chrzest bojowy. Zdecydowanie.

A teraz anioły :)
Moje ostatnie zamówienie, które dziś poleciało w świat a wczoraj o tej porze dosychało jeszcze na stoliku przy lampce.
Przez brak czasu w ostatnich dniach musiałam wymyślić technikę, która pozwoliłaby mi zrobić anioły szybko ale ładnie i starannie wiec wykorzystałam styl Pauliny Silarow czy jak niektórzy mówią PoliArtis.
Technika podobna ale żaden anioł nie jest kopią :)

Jak widzicie anioły przedstawiają ośmiu nauczycieli, którzy uczą różnych przedmiotów :)






Dziś uciekam :)
Pozdrawiam Was cieplutko :* :),
Oliwka

środa, 18 czerwca 2014

Wesele :)

Witajcie :)
Żeby się nie powtarzać z przeprosinami, że mnie nie ma przypomnę tylko, że sezon sesjowo-truskawkowy trwa nadal a i w szkole mało czasu, żeby coś napisać w przerwach miedzy jednym a drugim zadaniem. Ostatnie 2 tygodnie przed wakacjami to szał w dokumentach wiec i w pracy mam co robić.
Dziś wpadam do Was z nową parką :) Nieco inna niż ostatnie, troszkę inaczej malowana ale wierzę, że się Wam spodoba. Jeśli jednak nie to piszcie, chętnie coś zmienie, poprawie :) Człowiek uczy się całe życie.



A teraz krótka relacja z mojego weekendu :)
Byliśmy z Norbertem na weselu u znajomych. Była to pierwsza taka impreza od czasów naszego własnego ślubu więc mogliśmy już tak na pełnym oddechu iść, pobawić się i przeżywać to wszystko nie zaprzątając sobie głowy, że to nasze wesele i co tu jeszcze trzeba zrobić, gdzie iśc, o czym pamietać i tak dalej.
Można powiedzieć, że do tej pory dalej żyłam tym wszystkim. A teraz poszłam, pobawiłam się i tak jakoś już odetchnełam :) Moim rodzicom teraz przydałaby się też taka impreza po tym wszystkim bo chyba dalej tkwią myślami w tym co się udało, co się nie udało i jakie mieli stresy.
No nic w każdym razie przejdę do relacji.
Na początek zdjęcie w naszych kreacjach, czyli to czego nie można sobie odmówić po długotrwałych szykowaniach się :)

A teraz trochę u upominkach :)
Państwo Młodzi zamiast kwiatów zażyczli sobie losy totolotka więc pomyślałam, że zrobię dla nich bukiet z lizaków z takimi właśnie losami :)
Może nie wyszedł idealnie ale starałam sie jak mogłam :) Nie było przy tym wcale mało pracy, bo niestety serduszkowych lizaków nie sprzedają najczęściej w takich ładnych przezroczystych folijkach tylko jakiś nadrukowanych reklamowych badziewiach wobec tego każdego z 50sztuk lizaków trzeba było odpakowac i zapakowac w folijke, później zawiązać kokadką i wbić w podstawę mogego bukietu :)
Ogólnie jestem zadowolona z tego jak to wyszło, ale pewnie kolejne bedą lepsze :)
Dostali ode mnie jeszcze śliczną, recznie robioną kartkę, którą zrobiła dla mnie Johanka ale oczywiście zapomniałam jej sfotografować ;(

Ślub był bardzo ładny :)
W kościele się popłakałam. Panna Młoda nie wytrzymała i poleciało jej kilka łez więc i ja przypominając sobie własną przysiegę nie dałam rady się nie popłakać. Spojrzałam na Norberta, który jak szalony robił fotki Młodej parze i widziałam, że on też chyba przypomina sobie ten dzień :)
 Pani Młoda wyglądała bardzo podobnie do mnie podczas ślubu. Na początku pomyślałam, że może mi się wydaje ale na weselu jak się złapałyśmy na chwilkę żeby porozmawiać to powiedziała, że bardzo podobała jej się moja sukienka więc się zainspirowała :)

 Podobnie jak u Nas były tez biełe gołąbki :)

I podobnie tez wyglądała wiązanka :)
Zamysł widać był inny ale kwiatki dokładnie te same :))


Na samym początku nie odmówiliśmy sobie zdjęcia z Młodymi :)

Później byliby bardziej zajęci wszytkim dookoła więc na samym początku pobawiliśmy się trochę w paparazzich :)
Pierwszy taniec był oczywiście na wesoło :) Z tym, że bardziej opowiadł historię złożoną z różnych polskich piosenek. Nasz miał być po prostu taki inny zabawny ale bez jakiejś logicznej całości. Tu para wymyśliła składankę w której jakaś piosenka będzie odpowiedzią na drugą.
Zabawa była na prawdę udana. Wszystko za sprawą zespołu, który potrafił porwać wszystkich do tańca i zabawić gości.
Podczas oczepin zrobiło mi się trochę smutno, że pierwszy raz w życiu nie szłam łapać welonu ;( Nie żebym tam miała ochotę jeszcze raz wychodzić za mąż ale jakoś tak czuć, że czas mija i coś w naszym życiu sie zmienia :).
Ale za to powiedziałam Norbertowi, że zgłaszamy się do wszystkich konkursów i nawet udało nam się wygrać w jednym wódkę :)

Później jeszcze długo szaleliśmy na parkiecie, wiec na prawde wesele było pierwsza klasa :) Ja całe szczęście wreszcie kupiłam odpowiedni buty :) Pobiłam swój rekord. Zazwyczaj 4-5 godzin i muszę zmieniać na płaskie albo być na boso. A teraz udało mi się wytrzymać 8,5h :) To prawdziwy rekord :)
Tak czy siak mimo, że mężczyźni zazwyczaj nie zmieniają butów, a kobiety zakładają balerinki u nas wesele skończyło sie tradycyjnie. Czyli w trampkach :)
Dziś już kończę :)
Wiem, że dużo może nie napisałam. Ale przez tą sesję, truskawki, wesele i zaległe zamówienia i tak cieszę sie, że udało mi sie do Was wpaść.
Wiem tez, że nie zostawiam często komentarzy ale wieczorami jak nie jestem bardzo zmęczona zaglądam na blogerra i staram się być na bierząco z Waszymi wpisami :)
Pozdrawiam cieplutko :*:)
Oliwka

piątek, 13 czerwca 2014

Dyniogłówki, parki ślubne i anioły :)

Witajcie! :)
Wpadam na chwilke, bo jak zwykle mam móstwo rzeczy do zrobienia.
Chciałam się pochwalić moim nowym nabytkiem :)
Oto (już moje!)  Dyniogłówki! :) Są śliczne, tak strasznie mi się podobają, że nie mogłam sobie odmówić zakupienia ich u Johanki (z bloga http://asiekmisiek.blogspot.com/ )/
Zapraszam Was do Asi na bloga bo to tylko mała cząstka tego co nalepiła w ostatnim czasie :)

 Pozatym pokażę Wam moje ostatnie twory :)
Nie będę się długo rozpisywać ale mam4 nowe różowe dziewczyneczki :)









Ślubną parkę z trochę inną buzią :)

 I dwie parki w średnim rozmiarze, które mogą być idealnym dodatkiem do prezentu :)





Dziś muszę uciekać,
Niebawem wpadnę coś Wam poopowiadać, ale teraz muszę trochę ogarnąć wszystko dookoła.
Czekam na Wasza opinię o nowej parce^^
Pozdrawiam
Oliwka :)