Witajcie!
Przede wszystkim muszę Wam opowiedzieć o mojej pierwszej cięższej przygodzie z samochodem. Jak wiecie kierowcą jestem od niedawna bo 15 maja stuknął dopiero rok. W zasadzie stuknie w sierpniu bo zaczęłam jeździć dopiero po ślubie, żeby dwa razy nie płacić za prawko tylko poczekać aż zmieni mi się nazwisko ;). W każdym razie w ostatnią sobotę pierwszy raz wybrałam się do Warszawy samochodem. Wcześniej jeździłam już z tatą obok ale jakieś krótki odcinki albo jedynie drogę powrotną z Warszawy więc żadna wielka trudność. Prosta droga ekspresowa z doświadczonym kierowca obok. Ale teraz już poziom hard. Sama po Centrum, Mokotowie, Ursynowie, Pradze, Białołęce i w zasadzie gdzie mnie nie było? No i wszystko szło mi doskonale. Nie osiągałam zawrotnych prędkości, niekiedy pewnie kierowcy denerwowali się, że toruje im drogę, ale ja starałam się jechać tak, żeby czuć się bezpiecznie :)
Sobota minęła w najlepszym porządku, wróciłam z uczelni do mieszkania Norberta siostry i nie było większych problemów. Niestety kolejny dzień nie okazał się tak fartownym.
Kiedy wyjechałam rano do szkoły na któryś z kolei światłach zauważyłam, że coś pod maską dziwnie stuka. Taki dźwięk jakby albo jakieś powietrze uciekało przez rurkę w której kręci się jakieś kółeczko, albo jakby jakaś guma czy coś co nie jest metalowe stukało o coś innego. Ciężko mi to opisać w każdym razie był to niepokojący dźwięk. Na jednym ze skrzyżowań kiedy chciałam ruszyć coś nagle walnęło pod maską, a mi zgasł samochód. Bez problemu zapaliłam go z powrotem i jechałam dalej. Od tamtej pory dźwięk się jakby nasilił więc zadzwoniłam najpierw do taty, później do Norberta i opowiedziałam o wszystkim. Obaj jednogłośnie stwierdzili, że pewnie nic się nie stało, a ja dosłuchuje się jakiś głupot pod maską, bo stresuje się jazda po Warszawie. No nic trudno. Pod szkołą, mamy taki jakby parking, można powiedzieć prywatny. Nie ogarniam tego ale to podwórko kilku starych kamienic, przy których zawsze jacyś faceci zbierają po 5zł od samochodu. Nie rozumiem na jakiej podstawie ale stwierdzam, ze lepiej dać 5zł niż później nie wrócić do swojego samochodu :). W każdym razie tym razem na parkingu urzędował młody chłopak, może w moim wieku. Wskazał mi miejsce i pomógł w parkowaniu pokazując ile jeszcze mogę podjechać. Jak wysiadłam niestety zgasił mnie na wstępnie pytanio-stwierdzeniem.
-Ten samochód to już chyba wszystko przeżył.
Pomyślałam, że raczej nie wpadłam mu w oko bo takim komplementem na wstępnie raczej nie zachęcał do miłej rozmowy.
-A tak wygląda?- Odpowiedziałam
Zaczęliśmy chwilkę rozmawiać. Opowiedziałam mu o mojej Carinie (Mój samochód to Toyota Carina). Jestem chociażby sentymentalnie przywiązana do tego samochodu ponieważ był prezentem od moich rodziców za zdaną przeze mnie maturę. Formalnie dostałam go wcześniej i na początku mój Norbert nią jeździł ale ogólnie był to dla prezent dla mnie. Być może nie pierwszej nowości, ale mimo swojego wieku (Toyota jest starsza ode mnie o rok, więc bez wątpienia już swoje przeszła) ma bardzo mały przebieg, a poprzednia właścicielka wszystkich napraw dokonywała w serwisach Toyoty ze wszystkimi oryginalnymi częściami więc stan techniczny jest znacznie lepszy niż niektórych 5-cio czy 6-cio letnich samochodów.
W każdym razie nasza rozmowa zeszła no tory dziwnych dźwięków z pod maski więc pokazałam mu mniej więcej co mnie martwi i powiedział, że bez problemu dojadę do domu bo to pewnie jakieś śmieci się wkręciły w jakiś tam silniczek czy coś.
Tata i Norbert też twierdzili, że wszystko ok. Późniejsze godziny spędziłam w szkole myśląc wyłącznie o egzaminach, jednak gdy tylko przyszło mi wracać do domu, zaczęłam z powrotem się martwić. Zawsze gdy coś dziwnego słyszę w samochodzie mam wrażenie, że zaraz się rozpadnie i dalej nie pojedzie. Bez względu na to czy jest to nowy czy stary samochód, mój czy kogoś innego. Wracając do domu, dźwięki z pod maski znacznie się nasiliły, a ja martwiłam się coraz bardziej. Przy każdym dodawaniu gazu łomotało coś przy silniku. W pewnym momencie kiedy chciałam ruszyć, bo światło zmieniło się na zielone, samochód zgasł. Przede mną ruszyły dwa samochody, a za mną cały sznurek oczekujących na wjazd na rondo. Zgasiłam samochód, zapaliłam jeszcze raz ale jedyne dźwięki jakie wydawała moja Carina to dziwne świszczenie, które nie przypomniało dźwięku odpalonego samochodu. Wpadałam w mała histerię. Stoję na lewym pasie, obok wiadukt nad rondem, brak pobocza, nie mam jak zepchnąć go na chodnik, nie mogę ruszyć, za za mną kilkanaście samochodów, przede mną duże rondo z pośrodku jadącymi tramwajami. Dramat! Temperatura ciała nagle wzrosła mi do co najmniej 40', a przynajmniej takie miałam wrażenie. Próbuję jeszcze raz, przekręcam kluczyk, czekam i nic.. Świst, a ja dalej stoję. Za chwilkę znowu. Ruszył centymetr jakby się zadławił, zaświszczał i stoję. Próbuję jeszcze raz, i jeszcze raz.. wszystkie próby nieudane.. Światło zdążyło się już zmienić, a zdenerwowani kierowcy za mną stoją dalej na swoich miejscach. Zupełnie nie wiem co mam robić. Włączyłam światła awaryjne i zadzwoniłam do Norberta. Powiedział, żebym poprosiła kogoś, żeby pomógł mi zepchnąć samochód na pobocze. Taaak tylko kogo tu poprosić? Wszyscy pędzą, a ten krótki odcinek do skrzyżowania przeznaczają na zmianę na odpowiedni pas i nie ma jak kogoś zatrzymać. Byłam załamana. Spróbowałam jeszcze raz zapalić samochód. Dodałam dużo gazu i.. udało się!
Późniejsza droga była ogromnym stresem. Cały czas bałam się, że albo stanę i dalej nie pojadę albo może zepsuć się coś gorszego i coś mi się stanie.
Pod Warszawą natrafiłam na bardzo duży korek. Zadzwoniłam jeszcze raz do męża i powiedziałam, że ma ze mną rozmawiać na głośno mówiącym bo się stresuje, a teraz jeszcze ten korek. Ustawiłam wszystko w telefonie, położyłam go na takiej małej półeczce pod radiem i nagle słyszę:
-Co to?!!! To z Twojego samochodu?
- Jak to? Ten dźwięk, no tak, jak dodaje gazu. Mówiłam Ci..
-Ojejku! Ale to aż tak, jak jakiś Harley!
Obudził się! Mówiłam mu cały dzień, że coś się dzieje to twierdził, że mi się wydaje bo się stresuje.
Ech.. Gdy korek się skończył było juz z górki. Chociaż samochód w ogóle nie miał mocy. Przy podjeżdżaniu pod niewielką górkę trzymałam gaz wbity w podłogę a jechałam 60km/h więc moja Carina nie miała siły jechać.
W każdym razie dojechałam, szczęśliwie dzięki Bogu. Okazało się, że coś się popsuło w silniku i z czterech cylindrów jechałam na dwóch.
Do tego wszystkiego powiem, Wam, że jest mi strasznie smutno ponieważ od czasu kiedy dostałam moją Carinę ani raz nic się w niej nie popsuło. Zawszę gdy byłam na przeglądzie słyszałam, że mam samochód w naprawdę świetnym stanie i patrząc na wiek aż ciężko było każdemu w to uwierzyć.
Teraz samochód w naprawie, a ja musiałam opowiedzieć o tym wszystkim. Bo jakiego trzeba mieć pecha, żeby podczas pierwszej dłuższej, samotnej wycieczki po wielkim mieście popsuć samochód?
Przeszłam chrzest bojowy. Zdecydowanie.
A teraz anioły :)
Moje ostatnie zamówienie, które dziś poleciało w świat a wczoraj o tej porze dosychało jeszcze na stoliku przy lampce.
Przez brak czasu w ostatnich dniach musiałam wymyślić technikę, która pozwoliłaby mi zrobić anioły szybko ale ładnie i starannie wiec wykorzystałam styl Pauliny Silarow czy jak niektórzy mówią PoliArtis.
Technika podobna ale żaden anioł nie jest kopią :)
Jak widzicie anioły przedstawiają ośmiu nauczycieli, którzy uczą różnych przedmiotów :)
Dziś uciekam :)
Pozdrawiam Was cieplutko :* :),
Oliwka